Wiosna nocą

Wiosna nocą

wtorek, 31 marca 2009

OPOWIEŚĆ NIE-WIGILIJNA



Nie do wszystkich dzieci przychodzi Święty Mikołaj. Nie dlatego, że są niegrzeczne, ale ponieważ niegrzeczni bywają dorośli. Bywa tak, że dzieci muszą pracować, podczas gdy dorośli się bawią. Kilkulatki zamiast dostawać lalki czy pluszaki, same stają się zabawkami dorosłych w zakazanych grach. Dzieci są importowane w podobny sposób jak tanie chińskie produkty bez gwarancji. Handel żywym towarem głównie kojarzy się ze świadczeniem usług seksualnych. Tymczasem okazuje się, że tak naprawdę tylko około 20% eksploatowanych dzieci wpada w ręce pedofilów i wykorzystywane jest w seks biznesie. Fantazja psotnych dorosłych potrafi nie mieć granic, pod względem potęgi bijąc na głowę dziecięcą wyobraźnię. Większość uprowadzonych dzieci trafia do niewolniczej pracy za zamkniętymi drzwiami, haruje w fabrykach zarzucających kraje Pierwszego Świata coraz tańszymi towarami, jest zmuszana do żebrania przez zorganizowane gangi lub zostaje nieletnimi żołnierzami. Głodzone dla przydania wiarogodności są nie tylko dzieci żebrzące na ulicach Katmandu czy Bangkoku. Permanentnie głodzeni są mali bangladescy chłopcy wywożeni do Arabii Saudyjskiej, gdzie dostarczają rozrywki na wyścigach wielbłądów jako dżokeje, a o ich wartości decyduje jak najniższa waga ciała. Jeszcze mniej cenne jest życie nastolatków z ubogich prowincji Kambodży. Zwodzeni ofertami intratnej pracy za granicą trafiają na tajskie kutry rybackie, na których więzieni są miesiącami, jeżeli nie latami. O ile wcześniej nie zmoże ich choroba lub nie ulegną wypadkowi, gdyż wtedy wrzucani są do morza, jeszcze zanim czeka ich to poźniej w przypadku upomnienia się o obiecaną zapłatę. Handel żywym towarem jest o tyle bardziej dochodowy od przemytu broni i narkotyków, iż ludzi można „sprzedać” wiele razy. W Azji jednym z krajów, gdzie proceder rozwija się i kwitnie w najlepsze jest Kambodża.

GAIJIN NA BASENIE

Mieszkam już w Japonii od kilku lat, ale po raz pierwszy zdarzyło mi się spędzać okres wakacyjny w Kraju Kwitnącej Wiśni, i to do tego w Tokio, a więc w mieście. Japońskie upały w aurze wilgotności powietrza dochodzącej do 90% to nie to samo, co polskie gorące lato. A jak jeszcze dodać do tego wyziewy milionów klimatyzatorów, to robi się szklarnia El Niño.

Jak lepki upał to najlepiej na basen! Baseny-molochy z cała gamą atrakcji przy głównych lunaparkach stolicy są za drogie, a przy tym więcej tam kąpiących się niż wody do pływania. Wybieram więc pobliski basen miejski, gdzie ludzi niewiele i za jedyne 300 jenów można pływać aż dwie godziny. Na początek dziwi mnie tylko, że letnie baseny są czynne w Tokio tak krótko: od około 19-go lipca do 31-go sierpnia[1]. Nawet nie całe kalendarzowe lato, choć biorąc pod uwagę wysokie temperatury i palące słońce od końca maja do początków października, zapotrzebowanie na odkryte pływalnie powinno być znacznie większe. Ale już po chwili łapię się na tym, że znów rozpatruję realia japońskiego życia rozumując typowo „po polsku”, czyli niepraktycznie. Przecież w Japonii, gdzie dorośli prawie nie mają urlopów, baseny odkryte przeznaczone są głównie dla dzieci szkolnych, które jak już jadą „na wakacje” to najczęściej na jeden dzień nad morze. Nawet podczas natsu yasumi[2] nie jest im łatwo wyrwać się popływać, bo szkoła odpowiednio zadbała o to, aby miały co zrobić z tak oszałamiającą ilością wolnego czasu (około 40 dni). Japońskim dzieciom, już od pierwszej klasy szkoły podstawowej, prawie z każdego nauczanego przedmiotu, zadaje się na wakacje bardzo dużo zadań domowych, a gimnazjaliści podobno muszą w dodatku zaliczyć parę dni praktyk w wybranym przez siebie zakładzie pracy czy instytucji.